2010-11-28

Początek zimy

Za oknami biało! To niewiarygodne, jak szybko w tym roku Zima zaatakowała. Ciekawe, czy będzie na tyle dużo śniegu na balkonie, żeby pokazać go kotom? 
Zbliżają się Święta. Nie mogę doczekać sie tegorocznej wigilii, bo - po raz pierwszy - spędzimy ją z Cookie i Bisou. Ale nie tylko! Z okazji Bożego Narodzenia w domu rodziców spotkają się dwa psy i sześć kotów. Parę razy była już okazja do spotkań, więc powinno obejść się bez ofiar. No chyba, że ofiarą kotów padnie choinka...
Przed rodzinnym zjazdem planuję wykastrować Bisou, żeby nie umilał nam nocy swoimi śpiewami. Niektórzy powiedzieliby, że to za wcześnie - Bisou będzie miał przed świętami 5 miesięcy - ale ja jestem zwolenniczką wczesnej kastracji. Wrócę jeszcze do tego tematu, a tymczasem wstawię zdjęcie Małej Czarnej już z nowego domu:


Cieszy mnie jej ufne spojrzenie :)

2010-11-22

Oswajanie


Koty zmieniły nasze życie o 180 stopni. Wniosły do domu energię i radość, dostarczając więcej rozrywki niż telewizja kablowa – której zresztą nie mam. Obcowanie z kotami daje mi codziennie satysfakcję, a największym zaszczytem jest, kiedy ten niezależny drapieżnik wtula się, mrucząc, w moją głowę czy przyjdzie ułożyć się na kolanach. Kocie zachowania i psychika są fascynujące i móc dowiadywać się o nich więcej każdego dnia, widzieć jak się zmieniają to prawdziwa frajda. Tak, kot to element dzikiej natury, z którym możemy obcować, ale nie możemy nim zawładnąć…
Szybko okazało się, że jeden kot to za mało. Nie tylko dlatego, że potrzebny był drugi, żeby każde z nas miało kogo głaskać – również, a może przede wszystkim – dlatego, że uważam za niesprawiedliwe i niezgodne z naturą uniemożliwienie kotu kontaktu z własnym gatunkiem. Dlatego pojawienie się drugiego kota było kwestią czasu. Bisou – prawdziwy dachowiec rodem z Francji – zamieszkał z nami pod koniec września, kiedy jeszcze byliśmy na słonecznych wakacjach.
Ponieważ w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przyszło mi oswajać trzy dzikie koty – Bisou, Pioruna i Czarną - sporo czytałam na ten temat, a teraz mam także własne przemyślenia. Może się zdarzyć, że stanie na naszej drodze kot – dziki kot - kociak z piwnicy lub też dorosły kot ze schroniska, często po traumatycznych przejściach. Koty z ulicy zazwyczaj traktują ludzi jak zagrożenie, zwłaszcza, jeśli mają przykre doświadczenia. To oznacza, że taki kot, kiedy znajdzie się w domu, wśród ludzi, będzie przerażony. Na wolności kocięta muszą zachowywać dużą ostrożność. Uczą się od matki, że każdy dźwięk, każdy ruch mogą stanowić zagrożenie, dlatego są one bardzo płochliwe(Bisou do tej pory płoszy się bardzo łatwo). Uczą się także, kto stanowi niebezpieczeństwo – i zarówno psy, jak i ludzie trafiają do tej kategorii. Dlatego, kiedy dziki kot znajdzie się w nieprzyjaznym – w jego odczuciu – otoczeniu, naturalnym jest, że syczy, prycha, wystawia pazury i szuka możliwości ucieczki, często spędzając większość czasu w ukryciu. Zdarza się, że przerażenie kociaka prowadzi nawet do ataków na człowieka – ale trzeba pamiętać, że kot robi to ze strachu, a jest mały i niegroźny.
Są dwie metody oswajania „dzikusów”: pierwsza polega na cierpliwym oczekiwaniu, aż kot się przełamie. My w tym czasie normalnie żyjemy, pozwalając kotu poznać otoczenie, oswoić się z dźwiękami i zapachami, a także z obecnością człowieka, jednak nie zmuszając kota do niczego i nie zwracając na niego uwagi.
Podoba mi się ta metoda, bo u jej podstaw leży cierpliwość i szacunek do kota. Druga metoda to metoda „na siłę”. Polega ona na ograniczeniu kotu przestrzeni i zmuszeniu go do kontaktu z człowiekiem, po to, żeby szybciej przekonał się, że człowiek nie zrobi mu krzywdy. Obie metody mają swoich zwolenników i przeciwników, a ja uważam, że sposób postępowania musimy dopasować do kota – nie odwrotnie. Kiedy mamy do czynienia z kociakiem, lepiej zastosować metodę „na siłę”, bo bardzo szybko osiągniemy rezultaty – a to również kociakowi oszczędzi stresu.
Kiedy przywiozłam Pioruna do domu, zamknęłam go w łazience, gdzie miał oczywiście miseczki z wodą i jedzeniem oraz kuwetę. Po paru minutach przyszłam do niego (a właściwie po niego), zaopatrzona w grube robocze rękawice i ręcznik. Po wizycie u weterynarza i wyciąganiu go spod szafki, wiedziałam już, że będzie trudno – ale nie zamierzałam dać się ugryźć po raz drugi. Kociak uciekał strącając wszystko po drodze, zaliczając pralkę, umywalkę i wannę. Zapędzony do rogu syczał, prychał i rzucał się z pazurami na rękę, a próbując uciec wspinał się po kaflach. W końcu udało mi się złapać go w wannie – wyrywał się, starał się mnie podrapać i ugryźć, ale trzymałam go mocno i pewnie. Szybkim ruchem owinęłam go ręcznikiem w taki sposób, żeby z tobołka wystawała tylko głowa. Wtedy już mogłam zabrać go z łazienki. Następne godziny spędziłam przed telewizorem (polecam puścić dobry film) głaszcząc kota, ale nie patrząc mu w oczy. Głaskanie dzikiego kociaka należy rozpocząć od tyłu głowy, stopniowo przechodząc ku uszom, skroniom i podgardlu. Czytałam gdzieś o takim sposobie i postanowiłam go wypróbować: trzeba wziąć wacik zamoczony (i odciśnięty) w ciepłej wodzie i tym wacikiem „głaskać” kociaka - co ma imitować wylizywanie przez matkę. Spróbowałam - i okazało się to dobrym pomysłem; Piorun - jak później nazwała go jego opiekunka – rozpłynął się pod wpływem ciepła i pieszczot! Jeszcze tego samego wieczoru leżał na moich kolanach, mrucząc jak traktor i wystawiając brzuszek do głaskania, a ręcznik nie był już potrzebny. Z tego wieczoru pochodzą wszystkie zdjęcia, chociaż obiektyw jeszcze budził w nim przerażenie.

Stosując tę metodę – którą należałoby nazwać „na pieszczoty”, zamiast „na siłę - trzeba pamiętać o kilku podstawowych zasadach:
  1. Nie patrzymy kotu w oczy, a kiedy on spojrzy, my odwracamy wzrok. Jeśli kot patrzy nam w oczy cały czas, to my powtarzamy sekwencję: spojrzenie w oczy – zmrużenie oczu - odwrócenie wzroku. W ten sposób dajemy kotu do zrozumienia, że mamy dobre intencje.
  2. Warto zrobić wszystko, żeby pachnieć tak, jak on – można np. wytrzeć dłonie w cos, na czym leżał.
  3. Równie ważny jest głos, dlatego powinno się przemawiać do kota łagodnym, opiekuńczym, spokojnym głosem. To my musimy zachować spokój w tej sytuacji, bo kot wyczuje nasze zdenerwowanie.
  4. Dziki kociak powinien na początku przebywać na ograniczonej, zamkniętej przestrzeni. Może to być klatka (odpowiednio duża), mały pokój lub łazienka.
Chodzi o to, żeby kociak nie schował się gdzieś w zakamarku, żeby mógł cały czas obserwować ludzi i oswajać się z codzienną krzątaniną, ale także, żeby można było łatwo wyciągnąć go na sesję głaskania. Takie sesje, choćby piętnastominutowe, należy powtarzać kilka razy w ciągu dnia. Można również przychodzić do kota i spędzać czas w pobliżu, np. siadając na podłodze z książką, czy rozmawiając przez telefon.








2010-11-21

Czy to tata?


Spokojny niedzielny wieczór. Cookie zasnął rozanielony po krótkiej sesji ssania włosów. Bisou z drugiego pokoju woła, że głodnonudnoiwogóle, więc zawołałam go do nas. Przyszedł miaucząc śpiewnie, trochę pogadaliśmy i uzgodniliśmy, że najpierw trzeba zaspokoić głód :) Mam nadzieję, że następne w kolejce są harce, gonitwy, fikołki - bo jak nie teraz, to kiedy? Wiem, o 5 rano...
Kocury spędziły cały weekend ze mną u rodziców, socjalizując się z dwoma kolejnymi kociakami. Ale o tym napiszę innym razem.

Na zdjęciu powyżej jest kocur, którego podejrzewam o bycie ojcem Bisou. To on przechadzał się po okolicy niczym pan po swoich włościach, a mieszkał bardzo blisko kryjówki Bisou i jego mamy. Zastanawiając się nad możliwością narodzin niebieskiego kocięcia z czarno-białej mamy i pręgowanego kocura, zaczęłam zagłębiać się w zawiłe tajniki dziedziczenia umaszczenia. Nie wiem, czy jestem dzięki temu mądrzejsza, ale wygląda na to, że ten kocur mógł być ojcem mojego Francuza. To jednak na zawsze pozostanie jedynie moim niepotwierdzonym podejrzeniem - testów na ojcostwo brak ;)


2010-11-17

Cookie i Bisou - znowu w dwójkę


Spodziewałam się widocznej tęsknoty za Czarną ze strony Bisou, jednak nic takiego nie nastąpiło. Koty nieustannie mnie zaskakują. Na przykład, kiedy budzę się z Bisou na głowie, podczas gdy zasypiałam w rytm mruczenia Cookiego :)
Wyjazd małej spowodował, że Bisou zwrócił się bardziej - z powrotem - w naszą stronę. Nie chodzi już po domu płacząc i śpiewając, zamiast za małą - gania za piłką, wrócił też do spania w łóżku. Bardzo mnie to cieszy!
Mała dzisiaj deptała swoich dużych w nocy, więc mniej się o nią martwię.
Kotka była u nas 12 dni, zdecydowałam się zabrać ją do siebie, kiedy wszyscy jej bracia i siostry wyjeżdżali do nowych domów, a ona miała czekać aż do 15 listopada. Zostałaby zupełnie sama, w miejscu, w którym nie miała szans na oswojenie - skoro przez dwa tygodnie pobytu w owym domu nie było postępu. To dlatego, że kocięta nie mieszkały w domu z ludźmi, tylko w suszarni w suterenie. Nie miały kontaktu z człowiekiem, poza karmieniem i sprzątaniem. Były bezpieczne, ale nie miały szans się oswoić - kiedy je zabierałysmy, wszystkie były tak samo dzikie jak dwa tygodnie wcześniej, zaraz po złapaniu.
Oswajanie małej szło trochę wolniej niż Pioruna. Myślę, że to przez te dwa tygodnie w niewoli, bez miłości i bliskości człowieka. Piorun trafił do nas prosto z zimna i głodu, więc szybko rozpłynął się pod wpływem pieszczot i miłości. Ona pozostawała nieufna i płochliwa, mimo że pokochała mizianie i mruczeniem przewyższała nasze koty. Z nią trzeba było postępować inaczej niż z Piorunem. Szybciej wypuścilismy ją z łazienki, bo kuweta nie stanowiła problemu, a miałam wrażenie, że kontakt z Cookiem i Bisou przyspieszy proces oswajania. I tak się stało. Zapatrzona w chłopaków malutka naśladowała mistrza Cookiego. Noce chętnie spędzała w łóżku, przytulona do mojej głowy - tak, jak Cookie. Tak jak on również ocierała się o nogi, kiedy przygotowywałam jedzenie i chodziła za mną do łazienki.
Stała się niesamowitym pieszczochem - i pieszczoty odwzajemniała. Bardzo lubiła lizać nas po twarzy: spokojnie wylizywała powieki, policzki, nos swoim szorstkim językiem. Tak intensywnie to robiła, że niekiedy zaczynała iskać - co dla powieki było odrobinę zbyt mocną pieszczotą...
Zamiast spodziewanej rozpaczy Bisou - odzyskaliśmy kota :) Nie czujemy też wielkiej pustki z powodu jej braku. Być może znaczy to, że nie była nam przeznaczona i trafiła na swoje miejsce?
Cookie zaliczył dzisiaj wizytę u weta. W transporterku, który - jak się okazało - bardzo lubi, bo nieraz znajduję go w środku :) Cookie jest spryciarzem i wariatem, niczego się nie boi - jak kaskader Bobo z reklamy Friskies :) Skacze po meblach, wyskakuje w górę na wysokość 2/3 framugi czy okna balkonowego, robi salta w powietrzu i zawsze pierwszy jest przy drzwiach. Musiałam opracować system wychodzenia z domu, żeby kot nie prześliznął się między nogami. Wielką frajdę sprawia mu ucieczka na klatkę schodową; zbiega błyskawicznie piętro niżej i tam czeka, aż po niego przyjdę... Parę dni temu nauczył się otwierać drzwiczki szafki, w której stoi śmietnik - i się opłaciło, znalazł kawałek surowego korpusu kurczaka... Dobrał się od zewnątrz do misek transportera, w których było trochę suchego (na przekupstwo, jak jedziemy do weta). Wczoraj natomiast zaskoczył wszystkich próbując wypuścić małą z transportera... Chwycił zębami za klamkę i ciągnął. Nie udało się zębami, to może łapką? Niewiele brakowało... mogę się spodziewać, że jeszcze opracuje sposób :) 

Telewizja śniadaniowa: Sikorki

Pora na poranną gimnastykę szyi i mięśni twarzy :)

2010-11-16

Mała Czarna w nowym domu


Nie zdążyłam jeszcze opowiedzieć o małej Lizzie, a już jej nie ma z nami. Całe szczęście przeprowadziła się jedynie do innego - swojego już - domu. Na pewno będzie jej dobrze, trafiła do fajnych ludzi. Tylko na razie jest taka przerażona... jak sobie wyobrażę, jak mała musi się bać, ogarnia mnie smutek. Pocieszam się, że w ciągu paru dni się przyzwyczai, a za tydzień będzie już panią na włościach :)
Nie wiem za to, jak zniosą to chłopaki, zwłaszcza Bisou...




Kot dla czarownicy. Oswajanie Pioruna

Dzisiejszy dzień zaczął się - jak zwykle - wcześnie... A pobudka wyglądała mniej więcej tak, jak w tym filmiku: Simon's Cat.


Nadszedł czas rozstania się z Oczko vel Lizzie vel Mała Czarna - dzisiaj pojedzie już do swojego domu. Myślę, że to w takim razie dobry moment, żeby opowiedzieć jej historię.
Oczko wraz z czworgiem rodzeństwa urodziła się prawdopodobnie w baraku na opuszczonej działce. Przez pierwsze tygodnie życia kocięta bawiły się i dorastały pod czujnym okiem swojej mamy. Dokarmiała je Patrycja, ale mimo to zarówno mama, jak i kocie dzieci były zupełnie dzikie. Ich nieszczęściem była bliskość bardzo ruchliwej ulicy. Pod koniec października spotkała je tragedia, która przewróciła znajomy świat do góry nogami: ich mama zginęła pod kołami samochodu. Zrobiło się zimno i zaczął doskwierać głód, zniknęło poczucie bezpieczeństwa.
I wtedy wkroczyli ludzie. Dzięki Izie, Patrycji i Marcie najpierw udało się złapać cztery kociaki, które trafiły do pewnej pani pomagającej kotom na "przechowanie" do czasu znalezienia im domów. Były to cztery czarne jak smoła kocięta, trudno było je od siebie odróżnić...



Czwarty kociak był inny - jak się później okazało - dymny.  Nie dał się złapać przez kolejne cztery dni, mimo wielu prób. Bardzo się o niego bałyśmy, bo noce stawały się coraz zimniejsze, a on został całkiem sam, przerażony. W końcu, we wtorek, odbieram telefon: "Jest!" Od razu zawiozłyśmy go do lecznicy na odrobaczenie i odpchlenie. We mnie już wtedy rodziła się myśl, żeby tego ostatniego oswajać w domu, żeby poznał wszystkie domowe dźwięki i miał ciągły kontakt z człowiekiem. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Kocurek był tak przerażony, że ze strachu atakował. Nasz kontakt zaczął się od wyciągania go spod szafy w gabinecie weterynaryjnym, kiedy - ku naszemu zaskoczeniu - okazało się, że kot potrafi latać... Po otwarciu drzwiczek transportera wystrzelił jak kula armatnia i, wywracając wszystko po drodze, uciekł w panice na oślep do drugiego pomieszczenia. Próbował wchodzić po ścianie, byle uciec. Ugryzł mnie, Izę podrapał, a jego ostatnią ofiarą była tubka z vetminthem, której odgryzł czubek. Ale udało sie, zjadł pastę na odrobaczenie i dostał kropelki odpchalające na kark. Trafił spowrotem do transportera, a ja już byłam pewna, że biorę go do nas.
W domu dostał do dyspozycji łazienkę. To bardzo ważne, żeby taki mały dziki kotek miał ograniczoną przestrzeń, w której nie będzie mógł uniknąć kontaktu z człowiekiem. Od razu również postanowiłam pokazać mu, że lubi pieszczoty, tylko jeszcze o tym nie wie...
Kociak w łazience zrobił to samo, co u weterynarza. Dosłownie latał po ścianach, wspinał się po kaflach pionowo w górę, syczał, prychał i - przyparty do muru - rzucał się na ręce, czy twarz. Nie dałam za wygraną. Miałam na rękach grube rękawice i w zanadrzu ręcznik, wiedziałam też, że nie mogę się bać - wystarczy, że on umiera z przerażenia.
Po złapaniu, zawinęłam go w ręcznik, tak, żeby nie mógł uciec, ani mnie podrapać. Krzysiek podał mi miseczkę z ciepłą wodą i waciki... Spokojnie, sukcesywnie, zaczynając od tyłu głowy, zaczęłam go "głaskać" ciepłym, wilgotnym wacikiem, naśladując wylizywanie. Kociak zaczął mruczeć. Godzinę później nie potrzebowałam już ręcznika, a maluch nadstawiał do głaskania brzuszek, prężył się na kolanach i bawił się palcami - mrucząc przez cały czas. Spędził cały wieczór na naszych kolanach.
Oto Piorun pierwszego wieczoru:


Piorun - bo tak został nazwany przez swoją nową opiekunkę Gosię - był pierwszym kotem, który trafił do nas "na chwilę". Jego oswajanie poszło piorunem, dając nam ogromną satysfakcję. Już następnego dnia bez problemu obcięłam mu pazurki, jadł z ręki i ocierał się o twarz. Okazało się, że uwielbia pieszczoty i przy każdym dotyku włącza mruczando :) Jak tylko nauczył się korzystać z kuwety, wypściliśmy go z łazienkowej niewoli. Był u nas tylk 2,5 dnia - gdyby został dłużej, chyba nie dalibyśmy rady się z nim rozstać. A tak ma swój dom i całą miłość człowieka dla siebie :) Cudowny kot!


            

2010-11-15

Jak to się zaczęło... Bisou. Ciąg dalszy


10 października:


Zamartwialam się wczoraj, że Cookie nie chce się załatwiać do swojej kuwety, bo nasikał tam mały. Nie mówiąc już o ich wyciu i syczeniu na siebie, a także niemalże "szczekaniu" Bizu, jak tylko usłyszy psa w oddali :(
Ale na pewno będzie dobrze! Dzisiaj mam więcej optymizmu :) Mały zwiedzał rano parter domu, podczas gdy Cookie spał na fotelu. Nie mieli pojęcia wzajemnie o swojej obecności, aż Cookie wstał, przeciągnął się i... zawinął w drugą stronę. Wtedy Bizu go dostrzegł i - skradając się - podszedł, żeby powąchać... Obaj odskoczyli jak oparzeni prychając, aby już za chwilę przyglądać się sobie z niewielkiej odległości - jeden siedział na kanapie, drugi na fotelu. Syczenia było już malutko. Chwilę to trwało, aż Cookie obrócił się i wrócił do swej zakłóconej drzemki, a Bizu przesunął się bliżej Cookiego i stamtąd przyglądał się trochę jemu, trochę światu :)
Jesteśmy w tej chwili o moich rodziców, w domu, i do tej pory Francuzik siedział w łazience, wyjmowany na pieszczoty i socjalizację z otoczeniem. Z dnia na dzień jest lepiej! Dzisiejszej nocy TŻ wyniósł się do drugiego pokoju i spał z małym całą noc, co zaowocowało o wiele większą odwagą Bizu dzisiaj :)

Oglądam własnie najlepsze widowisko: Bizu i Cookie szaleją razem!


12 października:
Noce nieprzespane nas czekają, bo w nocy tra walka o wpływy na łóżku. Z niewiadomych przyczyn obaj chcą spać na mojej głowie... Cookie od początku się do tego przyzwyczaił, bo kładliśmy go na poduszce jak był tak malutki - to było najbezpieczniejsze miejsce, aby go nie zgnieść. A mały jakoś też tam lubi, potrafi zasnąć przytulony do mojej głowy. I jak Cookie tam trafia, a mały już jest, to zaczyna się syczenie i fukanie...
Ale, sądząc po dzisiejszym tuleniu w dzień, to może już będą tulić się do siebie nocami. Tyle miałam wątpliwości, a teraz patrzę na nie i jestem przeszczęśliwa. Jeszcze oczywiście Bisou nie oswoił się całkowicie, dalej chowa się pod łóżko, jak sobie przypomni. Szczególnie rano - jakoś z nastaniem nowego dnia zapomina, że jest w bezpiecznym miejscu i wieczorem bawił się i mruczał. Bardzo szybko nauczył się, że wielki rudy pies (Iru) jest niegroźny - dzisiaj już "przypadkiem" wpadł prosto na nią z piłką i zdołał obwąchać jej łapy :)

Jak to się zaczęło... Bisou.


21 września 2010 na forum miau pisałam:

Jestem w Prowansji. Jest tu dużo kotów i psów - niemal w każdym domu. Z tego co widzę, na ogół są to koty wychodzące - mają obróżki i często miskę suchej karmy (fr. croquettes) na parapecie. Oprócz nich, sporo jest kotów dzikich, którymi - przynajmniej w małym miasteczku - nikt się nie przejmuje. Jak wszędzie, muszą sobie radzić same.

W mojej (szybko się tu zadomowiłam...) okolicy mieszka dzika kotka z kociakiem. Kotka nie jest bardzo dzika, można ją głaskać, lubi pieszczoty i ociera się, ale bardzo ostrożnie podchodzi do ludzi i raczej ich unika - na wszelki wypadek. Kociak ma, na moje - niezbyt wprawne - oko max. 2,5 miesiąca. Może być starszy, ale jest leciutki i chudy. Nikt tych kotów na stałe nie dokarmia, pytałam o to. Zauważyłam, że matka poluje na ptaki - w miejscu, gdzie przebywają jest trochę piór. Zaczęłam je dokarmiać (mniej więcej raz dziennie)5 dni temu. Są bardzo wygłodniałe i z powodu głodu przełamują lęk. Matka już mnie wita, a skoro ona podchodzi, to i mały zaczął. Je nawet z mojej ręki, wczoraj dał się pogłaskać.

Tym przydługim wstępem chcialam Wam przybliżyć sytuację, żeby prosić o kilka odpowiedzi i radę.
W jakim wieku (kociaka) dzika kotka przestaje się nim opiekować?
Rozważam zaopiekowanie się maluchem na stałe, zabranie go do Polski. Będę tu jeszcze 2-3 tygodnie i zastanawiam się: czy w ogóle go brać, czy to dla niego dobre - czy też lepiej go zostawić na ulicy, w miejscu, które zna? Jeśli brać - jeśli tym mu nie zaszkodzę, a pomogę - to lepiej jak najszybciej, czy raczej dłużej oswajać go na wolności?
28 września:
No i ziółko prowansalskie jest już u mnie. Łapanie poszło dość gładko - wczoraj wieczorem zdradliwie porwałam go w trakcie jedzenia.
W domu nie drapał, nie syczał, nie wydawał żadnych dźwięków. Jadł z ręki. Ale miałam wrażenie, że jest po prostu w szoku, dlatego nie protestuje. Zasypiałam z nim na brzuchu.
Boi się gwałtownych ruchów i cofa przed ręką.
Zaskoczył mnie tym, że załatwił się już pierwszej nocy do kuwety(siku, kupa). Je i pije z chęcią. Tyle, że siedzi od rana pod łóżkiem i dziś zaczął syczeć...
5 października:

Dotarliśmy do Polski! Co więcej, 16 godzin w podróży, z czego 6 na moich kolanach - to był przełom w naszych stosunkach. Już nie syczy i nie boi się ręki. Na kolanach leżał wyciągnięty i rozluźniony - widocznie uznał, że to jest lepsze niż transporterek...
Zamierzałam go zamknąć w łazience po przyjeździe do domu, żeby oswajał się w małej przestrzeni. Tak też zrobiłam, ale jak zaczął miauczeć, TŻ nie wytrzymał i przyniósł go do łóżka. Po krótkim zwiedzaniu mieszkania wrócił, żeby zasnąć na poduszce nad moją głową. Wciąż jednak w dzień i, co gorsza, na stojąco, jesteśmy przerażający ;)
Ale jak tylko zasłonię okna i kładę się na łóżku, dzikus wychodzi z ukrycia i baraszkuje - bawi się zabawką na wędce i urządza gonitwy za piłką. A potem kładzie się na poduszce i zasypia wyciągnięty :)

7 października:
Kotek zdrowy jak ryba, wet się nawet zdziwił po zajrzeniu do paszczy, że nie ma śladów kalici(kaliciwirusa, jak rozumiem). Na oczku ma bliznę po zadrapaniu i wgniecioną źrenicę, ale wet mówi, że to tylko kosmetyczny problem, nie wpływa na jego wzrok. Sprawdził to jakimś odczynem fluorescencyjnym, żeby określić, czy to stare, czy jeszcze na tyle świeże, żeby usunąć. Stare. Można podobno później spróbować rozluźnić ten zrost. A, wg weta kot ma 3 miesiące. Dzisiaj spotkanie z Cookiem...
8 października:
 
Bizu potrzebuje na pewno jeszcze trochę czasu... Spotkanie z Cookiem zaczęło się niefortunnie, bo Bizu usłyszał psa i wpadł w totalną panikę, zjeżony i przerażony prychał i wył na wszystko, więc trzeba było go szybko schować. I niestety do tej pory nie miały bezpośredniego kontaktu, wyją i syczą na siebie z daleka, ale jeszcze się nie obwąchały. Pewną dodatkową trudnością jest to, że Francuz musi być zamknięty w bezpiecznym miejscu, nie może chodzić swobodnie po domu, żeby nie zadekował się gdzieś na dobre, bo on się niestety bardzo boi wszystkiego. Nie chodzi, tylko przemyka jak cień i na ogół siedzi skurczony w kąciku.
Jest już i tak ogromny postęp, bo łatwiej się rozluźnia na kolanach i więcej mruczy, ale chyba długa droga przed nami.
Za to Cookie sprawił mi ogromną radość, bo bałam się, że mnie nie pozna, że będzie obcy(po miesiącu), a on spędził całą noc wtulony we mnie i jest tak samo cudowny jak przed rozłąką :D 

2010-11-14

Jak to się zaczęło... Cookie.


Cookie trafił do nas 18 czerwca, jak miał 4 tygodnie. A wszystko dzięki facebookowi... Od któregoś znajomego dostałam maila ze zdjęciami kociąt ze schroniska w Józefowie i prośbą o pomoc. 
Małe kocięta - zbyt młode, żeby zostać zaszczepione - gdy trafią do schroniska praktycznie nie mają szans na przeżycie. W takim nagromadzeniu zwierząt liczba wirusów jest ogromna, a odporność kociąt zbyt słaba. Dlatego nasza decyzja była równie błyskawiczna, co spontaniczna: "Bierzemy kota? Bierzemy!" Rudego, do kompletu z naszą rudą akitą - Iru. 


Po czterech dniach Cookie, wówczas jeszcze jako kotka "Rudzia", był u nas. Było to możliwe dzięki dwóm wspaniałym osobom, które pomogły kociakowi pokonać długą drogę z Józefowa do Wrocławia. Jestem im niezmiernie wdzięczna!
Akurat trwały wzbudzające wiele emocji mistrzostwa świata w piłce nożnej, dlatego propozycje imion były mocno związane z futbolem - nie dało się tego uniknąć...
Diego? Forlan? Messi?! 
Był to najmniejszy i najsłodszy kot świata. Kiedy go zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć, że przyjechała do nas taka mała istotka. Moi rodzice, którzy zobaczyli kocię już następnego dnia - w pierwszej chwili w ogóle go nie zauważyli. Wystającą zza pazuchy główkę wzięli za maskotkę... Dlatego po wielu propozycjach imion wybór padł na "ciasteczko" czyli Cookie.

Pierwsze koty za płoty


Od dłuższego już czasu myślałam o tym, żeby założyć blog. Najpierw miały to być moje artykuły, publikowane dotychczas w portalu internetowym. Jednakże do tego tematu nie mogłam się zabrać od miesięcy. Nieraz myślałam: "Kto by to czytał?".  
Aż wreszcie w moim życiu pojawiły się - ponownie - koty. Ponownie, ponieważ - kiedy mieszkałam jeszcze z rodzicami - towarzyszyły nam dwie kotki: absolutnie niepyzata Pyza oraz - w kocięctwie nadużywająca pazurów - Drapula ;)

Zaczęłam od założenia wątku na forum miau w momencie, kiedy pojawił się Bisou. Tutaj zaczynam później, ale najpierw cofnę się do początku, czyli do momentu pojawienia się w naszym życiu Cookiego.

Tytuł słynnej powieści Kurta Vonneguta posłużył mi jako metafora domu pełnego kotów(co nie ma kompletnie nic wspólnego z ksiązką). Domu, w którym zwierzęta są członkami rodziny i ich potrzeby są równie ważne jak nasze. Oczywiście mieszkają z nami nie tylko koty, a na blogu pojawią się z pewnością różne zwierzęta. Jakże mogłabym pominąć stado sikorek przylatujące do zimowego baru na balkonie? 
Na stałe towarzyszą nam: Iru - pięcioletnia suczka rasy akita, Cookie - niespełna półroczny rudy kocur oraz Bisou - czteromiesięczny niebieski dachowiec. Gościnnie pojawiają się również inne koty, dla których jesteśmy pensjonatem lub domem tymczasowym, a że wśród najbliższych przyjaciół mnóstwo mamy psiarzy i kociarzy, i oni będą się pojawiali na łamach bloga.
W chwili, w której to piszę mieszka u nas jeszcze Lizzie vel Mała Czarna(na zdjęciu), która spędziła u nas już 11 dni - przełamując swoją nieufność do człowieka. Lizzie za parę dni jedzie do swojego domku. Podobnie jak jej brat Piorun, który w swoim domu jest już przeszło dwa tygodnie...


Zapraszam :)