2011-01-04

Szelma

Szelma
Szelma trafiła do mnie 18 grudnia. Można powiedzieć, że została naszym świątecznym gościem. Pochodzi ze Stepnicy w woj. zachodniopomorskim, a w jej przyjazd do Wrocławia zaangażowanych było kilka osób, bez których kotka nie miałaby szans na zdrowie i dobre życie. Urodziła się w sierpniu na terenie ogródków działkowych, gdzie - szczęśliwie - koty są dokarmiane.
Dla małych kociąt dom tymczasowy jest szansą na koniec z bezdomnością, dlatego grupa wolontariuszy z tamtej okolicy od października szukała dt dla wszystkich kociąt z miotu. 

Szelma wczesną jesienią, na wolności. fot.Anduk

Szelma z mamą i rodzeństwem
Owszem, koty wolnożyjące, dokarmiane przez człowieka, jakoś sobie radzą. Ale narażone są na wiele niebezpieczeństw, wśród których prym wiodą choroby, które - nieleczone - prowadzą do kalectwa lub śmierci. Złapane dzikie kociaki to te same koty domowe, które grzeją nasze kolana w domach - tylko nie miały kontaktu z człowiekiem. Zadaniem domu tymczasowego jest przekonanie "dzikusa", że może zaufać człowiekowi, wyleczenie go - jeśli to konieczne - i znalezienie mu odpowiedzialnego domu, który nie zawiedzie kociego zaufania.




Szelma przyjechała do mnie w kiepskim stanie. Pod wpływem stresu rozchorowała się. Kiedy ją zobaczyłam, była zapłakana, z zaropiałymi oczami i przerażeniem w oczach. Stanowiła obraz nędzy i rozpaczy. Natychmiast trafiła do weterynarza i rozpoczęło się leczenie kociego kataru. Kotka zamieszkała oczywiście w łazience, żeby pozostałe koty się nie zaraziły (mimo szczepienia podobno jest to możliwe). Oswajanie również wymagało izolacji - inaczej trudno byłoby małą złapać, a - z powodu konieczności zakraplania oczu i podawania tabletek - było to konieczne dość często.



Teraz Szelma jest już prawie całkiem zdrowa. Zostało jeszcze doleczenie oczu. Izolacja od kotów - i kontakt tylko z człowiekiem - bardzo przyspieszyły jej oswajanie. W tej chwili to najwiekszy pieszczch w moim domu. Jest rozbrajająco kontaktowa: jak tylko wchodzę do łazienki, Szelma podchodzi z ogonkiem podniesionym do góry (co oznacza zadowolenie i pewność siebie) i ociera się o moje nogi. Gdy kucam, ona wywraca się na plecy i, lekko mrużąc oczy, zdaje się mówić: "Na co czekasz? Głaszcz mnie!".
Coraz bardziej się do niej przywiązuję, trudno będzie się rozstać.

2 komentarze:

  1. Anonimowy22:07

    Czytając Twojego bloga aż chce się przygarnąć kotka - gdyby nie ta paskudna alergia :(

    OdpowiedzUsuń