2010-11-22

Oswajanie


Koty zmieniły nasze życie o 180 stopni. Wniosły do domu energię i radość, dostarczając więcej rozrywki niż telewizja kablowa – której zresztą nie mam. Obcowanie z kotami daje mi codziennie satysfakcję, a największym zaszczytem jest, kiedy ten niezależny drapieżnik wtula się, mrucząc, w moją głowę czy przyjdzie ułożyć się na kolanach. Kocie zachowania i psychika są fascynujące i móc dowiadywać się o nich więcej każdego dnia, widzieć jak się zmieniają to prawdziwa frajda. Tak, kot to element dzikiej natury, z którym możemy obcować, ale nie możemy nim zawładnąć…
Szybko okazało się, że jeden kot to za mało. Nie tylko dlatego, że potrzebny był drugi, żeby każde z nas miało kogo głaskać – również, a może przede wszystkim – dlatego, że uważam za niesprawiedliwe i niezgodne z naturą uniemożliwienie kotu kontaktu z własnym gatunkiem. Dlatego pojawienie się drugiego kota było kwestią czasu. Bisou – prawdziwy dachowiec rodem z Francji – zamieszkał z nami pod koniec września, kiedy jeszcze byliśmy na słonecznych wakacjach.
Ponieważ w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przyszło mi oswajać trzy dzikie koty – Bisou, Pioruna i Czarną - sporo czytałam na ten temat, a teraz mam także własne przemyślenia. Może się zdarzyć, że stanie na naszej drodze kot – dziki kot - kociak z piwnicy lub też dorosły kot ze schroniska, często po traumatycznych przejściach. Koty z ulicy zazwyczaj traktują ludzi jak zagrożenie, zwłaszcza, jeśli mają przykre doświadczenia. To oznacza, że taki kot, kiedy znajdzie się w domu, wśród ludzi, będzie przerażony. Na wolności kocięta muszą zachowywać dużą ostrożność. Uczą się od matki, że każdy dźwięk, każdy ruch mogą stanowić zagrożenie, dlatego są one bardzo płochliwe(Bisou do tej pory płoszy się bardzo łatwo). Uczą się także, kto stanowi niebezpieczeństwo – i zarówno psy, jak i ludzie trafiają do tej kategorii. Dlatego, kiedy dziki kot znajdzie się w nieprzyjaznym – w jego odczuciu – otoczeniu, naturalnym jest, że syczy, prycha, wystawia pazury i szuka możliwości ucieczki, często spędzając większość czasu w ukryciu. Zdarza się, że przerażenie kociaka prowadzi nawet do ataków na człowieka – ale trzeba pamiętać, że kot robi to ze strachu, a jest mały i niegroźny.
Są dwie metody oswajania „dzikusów”: pierwsza polega na cierpliwym oczekiwaniu, aż kot się przełamie. My w tym czasie normalnie żyjemy, pozwalając kotu poznać otoczenie, oswoić się z dźwiękami i zapachami, a także z obecnością człowieka, jednak nie zmuszając kota do niczego i nie zwracając na niego uwagi.
Podoba mi się ta metoda, bo u jej podstaw leży cierpliwość i szacunek do kota. Druga metoda to metoda „na siłę”. Polega ona na ograniczeniu kotu przestrzeni i zmuszeniu go do kontaktu z człowiekiem, po to, żeby szybciej przekonał się, że człowiek nie zrobi mu krzywdy. Obie metody mają swoich zwolenników i przeciwników, a ja uważam, że sposób postępowania musimy dopasować do kota – nie odwrotnie. Kiedy mamy do czynienia z kociakiem, lepiej zastosować metodę „na siłę”, bo bardzo szybko osiągniemy rezultaty – a to również kociakowi oszczędzi stresu.
Kiedy przywiozłam Pioruna do domu, zamknęłam go w łazience, gdzie miał oczywiście miseczki z wodą i jedzeniem oraz kuwetę. Po paru minutach przyszłam do niego (a właściwie po niego), zaopatrzona w grube robocze rękawice i ręcznik. Po wizycie u weterynarza i wyciąganiu go spod szafki, wiedziałam już, że będzie trudno – ale nie zamierzałam dać się ugryźć po raz drugi. Kociak uciekał strącając wszystko po drodze, zaliczając pralkę, umywalkę i wannę. Zapędzony do rogu syczał, prychał i rzucał się z pazurami na rękę, a próbując uciec wspinał się po kaflach. W końcu udało mi się złapać go w wannie – wyrywał się, starał się mnie podrapać i ugryźć, ale trzymałam go mocno i pewnie. Szybkim ruchem owinęłam go ręcznikiem w taki sposób, żeby z tobołka wystawała tylko głowa. Wtedy już mogłam zabrać go z łazienki. Następne godziny spędziłam przed telewizorem (polecam puścić dobry film) głaszcząc kota, ale nie patrząc mu w oczy. Głaskanie dzikiego kociaka należy rozpocząć od tyłu głowy, stopniowo przechodząc ku uszom, skroniom i podgardlu. Czytałam gdzieś o takim sposobie i postanowiłam go wypróbować: trzeba wziąć wacik zamoczony (i odciśnięty) w ciepłej wodzie i tym wacikiem „głaskać” kociaka - co ma imitować wylizywanie przez matkę. Spróbowałam - i okazało się to dobrym pomysłem; Piorun - jak później nazwała go jego opiekunka – rozpłynął się pod wpływem ciepła i pieszczot! Jeszcze tego samego wieczoru leżał na moich kolanach, mrucząc jak traktor i wystawiając brzuszek do głaskania, a ręcznik nie był już potrzebny. Z tego wieczoru pochodzą wszystkie zdjęcia, chociaż obiektyw jeszcze budził w nim przerażenie.

Stosując tę metodę – którą należałoby nazwać „na pieszczoty”, zamiast „na siłę - trzeba pamiętać o kilku podstawowych zasadach:
  1. Nie patrzymy kotu w oczy, a kiedy on spojrzy, my odwracamy wzrok. Jeśli kot patrzy nam w oczy cały czas, to my powtarzamy sekwencję: spojrzenie w oczy – zmrużenie oczu - odwrócenie wzroku. W ten sposób dajemy kotu do zrozumienia, że mamy dobre intencje.
  2. Warto zrobić wszystko, żeby pachnieć tak, jak on – można np. wytrzeć dłonie w cos, na czym leżał.
  3. Równie ważny jest głos, dlatego powinno się przemawiać do kota łagodnym, opiekuńczym, spokojnym głosem. To my musimy zachować spokój w tej sytuacji, bo kot wyczuje nasze zdenerwowanie.
  4. Dziki kociak powinien na początku przebywać na ograniczonej, zamkniętej przestrzeni. Może to być klatka (odpowiednio duża), mały pokój lub łazienka.
Chodzi o to, żeby kociak nie schował się gdzieś w zakamarku, żeby mógł cały czas obserwować ludzi i oswajać się z codzienną krzątaniną, ale także, żeby można było łatwo wyciągnąć go na sesję głaskania. Takie sesje, choćby piętnastominutowe, należy powtarzać kilka razy w ciągu dnia. Można również przychodzić do kota i spędzać czas w pobliżu, np. siadając na podłodze z książką, czy rozmawiając przez telefon.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz